Spowiedź – sakrament spotkania, uzdrowienia, jedności
Ostatnie dni nie należały do
najłatwiejszych – najpierw emocjonalnie, potem fizycznie. Ból głowy utrudniał
zebranie myśli, a towarzyszące mu inne objawy też pracę. Na szczęście teksty
mogę odesłać w poniedziałek, a dziś mój organizm miał kilka godzin, by dojść do
siebie. Byłam mocno osłabiona, na niczym nie mogłam się skupić. Głowa
pulsowała. I wtedy odczułam pragnienie
przystąpienia do sakramentu spowiedzi. Już od kilku dni myślałam, że to ten
czas, ale póki co tak wstępnie. A dziś ta słabość i pytanie: ale jak – rachunek
sumienia, dojazd do kościoła… Dam radę? I przyszła myśl, że nie jestem sama. Aby
tylko zacząć. Poszłam na modlitwę i w dziękczynieniu zawierzyłam całą tę
sytuację Bogu, łącznie z pragnieniem spotkania i zjednoczenia z Jego
miłosiernym Sercem.
Zawezwałam
Ducha Świętego, poprosiłam o wsparcie Anioła Stróża (kiedyś
przeczytałam, że warto to robić – wiele rzeczy nam umyka, a nasz Anioł przecież
we wszystkim nam towarzyszy i robi notatki w księdze naszego życia, także może
nam przypomnieć, podpowiedzieć to i owo) i w tej asystencji zaczęłam przyglądać
się swoim uczynkom w relacji 1. do Boga, 2. do samej siebie, 3. do innych ludzi
(według wskazań kierownika duchowego). Wychodząc wciąż od dziękczynienia.
Pytając, co podobało się Bogu, a co Go raniło. I zastanawiając, co ja o tym
myślę, a jak może postrzegać to miłujący Bóg (co jest moje w tej ocenie, a co
Boże).
Do kościoła dotarłam bez problemu – spowiedź w dwóch
konfesjonałach. Zabudowanych, trudno określić, który ksiądz gdzie, choć jak
popatrzyłam na czekające osoby zaczęłam się domyślać. Dziś jednak nie miało to
większego znaczenia. Ważne było spotkanie z Nim, a wiedziałam, że jest w obu
konfesjonałach. Nie miałam też siły czekać. Modliłam się wszakże o światło
Ducha Świętego i dla mnie, i dla spowiednika (robię tak zawsze, także gdy do
spowiedzi idzie ktoś bliski, a często widząc po prostu ludzi czekających do
spowiedzi – o dobrą spowiedź dla nich i ochronę). Rzeczywiście trafiłam do
proboszcza. I choć już miałam doświadczenie ekspresowej spowiedzi, zdziwiłam
się, gdy nie było żadnej nauki, jedynie pokuta. Ale miałam pokój w sercu. I
pierwszy raz pomyślałam, że jest w tym głębszy sens – dużo usłyszałam podczas
modlitewnego przygotowania do spowiedzi, w ciszy własnego serca. W konfesjonale
dokonało się najważniejsze – odpuszczenie grzechów. Czy ksiądz mógł mi
powiedzieć coś cenniejszego niż Jezus na modlitwie? Brak nauki przesunął akcent
z księdza posługującego sakramentem na samego Jezusa.
Poszłam do kaplicy przed Najświętszy Sakrament, a
niedługo potem rozpoczęła się Msza Święta. Jadąc nie planowałam, że zostanę.
Zależało mi na spowiedzi i na tym się skupiłam. Przez moment zawahałam się,
miałam jeszcze sporo do zrobienia w domu, ale poczułam w sercu tęsknotę za Eucharystią.
A wiedziałam, że myśl: „nie mam czasu, nie zdążę ze wszystkim innym” to złudzenie.
Że Bóg się o to wszystko zatroszczy. Msza również ekspresowa (i ponownie:
najpierw zdziwienie – nie ma kazania, a to nie zwykły dzień w tygodniu tylko
pierwszy piątek; za chwilę refleksja – ależ Bóg mówi na każdej Mszy! Czytanie,
psalm, Ewangelia… czemu tak czekamy na słowo księdza? Owszem czasem potrafi nas
pięknie naprowadzić, dać do myślenia, poruszyć, ale sednem jest liturgia Słowa!
A często z niej nie potrafimy powtórzyć nawet jednej myśli…). Po Mszy jeszcze
chwila adoracji z litanią do Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Ból głowy nadal odczuwałam, ale miałam wrażenie, że zrzuciłam
z barków ogromny ciężar, który mnie przygniatał. Niemoc ofiarowałam razem z
udziałem w Eucharystii w bliskich mi dziś intencjach – za zmarłą w ostatnich
dniach babcię mojej przyjaciółki i całą rodzinę pogrążoną w żałobie, za
przyjaciół przemierzających od dwóch tygodni brazylijskie szlaki, za
zaprzyjaźnioną kosmetyczkę, z którą dzieliłyśmy się doświadczeniem wiary
podczas ostatniego kursu Alpha, potem w biegu codzienności zgubiłyśmy kontakt,
a dziś chwilkę rozmawiałyśmy. Myślę, że serce Boga jest bardzo pojemne i
przyjmuje każdą intencję z radością, także te niewypowiedziane, które On sam
odszuka w naszych sercach.
Tak, spowiedź – sakrament spotkania (z Jezusem, który już odkupił wszystkie nasze grzechy i z
miłością na nas czeka w tym sakramencie), uzdrowienia
(z niemocy, słabości; sakrament ten ma także moc uzdrowień fizycznych, tylko
rzadko o tym pamiętamy) i jedności (serca, często poranionego, słabego, ale
pragnącego bliskości, z Sercem nieskończenie
miłującym).
I sama się zastanawiam, widząc całe bogactwo tego
sakramentu, czemu czasem tak mi ciężko się do spowiedzi wybrać… Tyle trudności
duchowych, nieuzasadnionych obaw, które sprawiają, że odsuwam to spotkanie w
czasie. Teraz wydaje mi się to niezrozumiałe, jednak wiem, że z upływem czasu
od spowiedzi znów te (teoretyczne) przeszkody dadzą o sobie znać. Arcybiskup
Henryk Hoser przed swoim wylotem do Medjugorje przypomniał, że znajdujemy się
między dwoma biegunami: dobra i zła. Trzeba mieć tę świadomość i stawić czoła
temu, co staje nam na przeszkodzie w podążaniu drogą w bliskości Boga. Ale nie
musimy tego robić sami i to jest ogromna pociecha, oby tylko o tym pamiętać w
momencie próby. Bóg jest blisko!
Niech
Duch Święty pomaga nam stanąć w prawdzie, uzdalnia do uznania własnej słabości
i żalu za grzechy. Niech wzbudza w naszych sercach tęsknotę za prawdziwym
spotkaniem z Bogiem miłującym i miłosiernym w sakramencie pojednania i pokuty.
A nasi Aniołowie niech wspierają nas i chronią w drodze na to spotkanie. Święty
Ojcze Pio, niestrudzony spowiedniku, wypraszaj nam potrzebne łaski. Amen.
Podoba mi się ten pomysł modlitwy przed spowiedzią również za spowiednika. Przeważnie modlę się o dobrą spowiedź i widzę, że to taka ogólna intencja, a przecież Pan Bóg jest konkretny :)
OdpowiedzUsuńMoje ostatnie doświadczenie spowiedzi nie było jakieś mocne, jeśli chodzi o naukę księdza, wręcz przeciwnie, ale związane jest ono właśnie z osobą samego księdza. Jest u mnie w parafii ksiądz, który kilka lat temu podczas "załatwiania" jakiejś sprawy w kancelarii parafialnej potraktował mnie źle (oczywiście to jest tylko moje odczucie). Poryczałam się jak wyszłam stamtąd i od tej pory mocno sadziłam tego księdza w sercu. Źle mi z tym było, ale jakoś to było silniejsze ode mnie. Od tej pory omijałam go z daleka, również w konfesjonale. I oto zeszłej środy wybrałam się do spowiedzi. Po ostatnich personalnych zmianach w parafii wydawało mi się mało prawdopodobne, że akurat ten ksiądz będzie spowiadał. Z resztą przeważnie dwóch księży spowiada, więc wybór powinien być. A tu niespodzianka, wychodzi ten MÓJ ULUBIONY. Trochę mnie zmroziło! I co teraz! Może do Dominikanów pojechać, tam do 20 spowiadają! I druga myśl, że przecież to bez sensu. Przychodzę do Boga nie do księdza. Zaczęłam się modlić jeszcze mocniej! Tak jak napisałam na początku, nie była to jakaś wyjątkowa spowiedź, ale od konfesjonału odeszłam podwójnie szczęśliwa i lekka, bo mogłam zrzucić z siebie ciężar grzechów i nastąpił jakiś mały krok z mojej strony ku lepszemu w tej "relacji". Spowiedź daje moc.
Dzięki za ten wpis.