Po prostu być


Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. (Mt 11, 28)

Wracam myślami do wigilii Zesłania Ducha Świętego. Cieszyłam się na Mszę św., adorację, w planie była również droga światła. Działanie i skuteczność Ducha Świętego poznałam już kilka lat temu, stąd moja radość na myśl o niedzieli upamiętniającej to wydarzenie. Tego dnia pracowałam, skończyłam po 18, potem spacer do pociągu i powrót. Dotarłam dopiero ok. 19:30. Już po Mszy i drodze światła. Akurat na adorację w ciszy... Ucieszyłam się, przywitałam z Jezusem w Najświętszym Sakramencie i zanurzyłam w modlitwie dziękczynnej. Po chwili (dłuższej, jak mi się wydawało) zerknęłam na zegar i zawahałam się – minęło dopiero 10 minut, czy wytrzymam 1,5 godziny? Zmęczona, z obolałymi stopami... Przyszła jednak druga myśl – jak często tęsknię za chwilą wytchnienia właśnie przed Najświętszym Sakramentem, a tu mam całą godzinę! I że nie muszę nic, wystarczy, że jestem... I tak trwałam... Wyszłam umocniona, dziękując za ten czas niezwykłego spotkania pełnego pokoju.

W pierwszy piątek czerwca przypomniałam sobie o tym, gdy na porannej Mszy świętej, rozbita stanem podgorączkowym, infekcją zatok i gardła, również trwałam... Nie wszystko śpiewałam, nie wszystko byłam w stanie mówić, ale byłam i, mam wrażenie, wobec ogólnej niemocy bardziej uczestniczyłam sercem... W wolności wobec fizycznej słabości, radując się z tego, że dotarłam i jestem. I że przyjmę do serca Jezusa Eucharystycznego...
Potem przeniesienie NS do kaplicy, wspólna koronka i litania, a na koniec informacja o zyskaniu odpustu zupełnego dla siebie lub kogoś zmarłego. Przyznaję, kusiło, bym ofiarowała odpust za siebie, poczułam, że potrzebuję, że może dobrze się zabezpieczyć (?) Sama nie wiem... Jednak tego dnia odbywał się pogrzeb w mojej dalszej rodzinie – przemogłam pokusę. I przyszedł pokój.

Pomiędzy tymi dwoma wydarzeniami doświadczyłam czasu zatrzymania... Trochę wewnętrznego szarpania, wrażenie, że nic się nie dzieje, poczucie wewnętrznej małości i słabości... I znowu to: z czym do ludzi?. A jednak Pan Bóg ma inne postrzeganie i to w tym czasie usłyszałam, że jestem czyimś aniołem*. Nie raz już doświadczyłam, że pomiędzy tym co ja robię / mówię / a nawet śpiewam, a tym co ktoś widzi / słyszy / odczuwa, zachodzi jakieś tajemnicze działanie, i to co mi wydaje się marne, kogoś porusza, buduje, umacnia... W tym też czasie w sposób szczególny odkryłam Jezusa Chrystusa Najwyższego Kapłana i doświadczyłam bogactwa wiary i wdzięczności za nią w niedzielę Trójcy Świętej. 

Dlatego wszystko zawierzam Bogu. Staram się być blisko Niego. Na tyle, na ile jestem w stanie. Wiadomo, w radości jest łatwiej, ale wtedy też łatwo ulec pokusie pychy i samozadowolenia. W słabości modlitwa jest wysiłkiem, ale jeśli wtedy zaprosimy Boga i z pokorą zaniesiemy Mu nasze trudności, to nawet gdy w naszym odczuciu wszystko jest marne, On będzie działał zaskakujące rzeczy.


*Anioł – Boży posłaniec. Wierzę, że Bóg w naszym życiu posługuje się ludźmi i często też widzę, jak interweniuje w moim życiu poprzez kogoś. Takim moim ludzkim aniołem jest Basia. Motywuje, mobilizuje, wyczuwa momenty wahań i walki duchowej. Są też inni moi aniołowie, ale to już kolejny temat :). To co ważne – odkąd odkryłam ten sposób Bożego działania, nie lekceważę myśli, które zachęcają do modlitwy za kogoś lub do kontaktu z kimś. I z reguły okazuje się, że rzeczywiście tym osobom w danym momencie tego właśnie potrzeba.


Niech Duch Święty Cię umacnia w momentach słabości, niech otwiera Twoje serce i uzdalnia do wierności w drobnych rzeczach. Święci męczennicy, Marcelinie i Piotrze, orędujcie za nami, szczególnie gdy słabniemy na naszej drodze ku zbawieniu. 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Słowo, które poruszyło moje serce

Bóg w relacjach

Świętym być?